- Sasuke-kun!! - znowu zaczyna. Szczerze
to współczuje Sasuke. Użerać się z nią co dnia. Ta
obsesyjnie zakochana idiotka nie widzi świata poza nim. W każdym widzi wroga.
Podziwiam Uchihę za jego cierpliwość co do niej. Mało kto by z Nią wytrzymał
dłużej niż to konieczne, chociaż sam fakt spędzania z nią czasu wydaje się już
nie na miejscu.
Ojca nie ma, więc kumple wpadli na pomysł by urządzić wieczór filmowy. W wolnym tłumaczeniu popijawę. Nie mówię, że tego nie lubię, nie. W końcu każdemu należy się chwila odpoczynku od codziennej rutyny. Szkoła, kurs, praktyki, dom i tak w kółko przez pięć dni w tygodniu. Koniec końcem został mi już tylko rok do zakończenia edukacji w tej szkole oraz pełnego przejścia w tak zwany świat dorosłych. Niby mam te dwadzieścia lat, ale czasem miewam takie chwile, że chce być znowu dzieckiem, chce uciec od tych wszystkich problemów i tego ryzyka. To mimo pozorów jest męczące.
Jeszcze tylko ta ostatnia lekcja i koniec na dziś. Tak... Wolność. Nie to, że nie lubię się uczyć czy co, jednak wolę nieco mniejszy tłok. Lubie oddychać świeżym powietrzem niźli zapachem spoconych po całym dniu ciał. To nie dla mnie. Zamiast do szkoły wolałbym chodzić teraz po lesie. Być blisko natury. Mało kto mnie rozumie tak w pełni. Mam sporo kumpli, ale część z nich do tej pory się mnie boi. Tylko czemu? Aż tak straszny przecież nie jestem.
- Stary idziesz? - usłyszałem głos Suigetsu. Tak się zamyśliłem, że nie zauważyłem iż już koniec lekcji. No nic. Trzeba się zbierać jeśli mamy zdążyć odebrać te części. Swoją drogą to ciekawe poco ojciec poprosił nas o złożenie tego auta do dwudziestego ósmego. Przecież równie dobrze mógł kupić nowe. Ma kasę i w ogóle. Czasem go nie rozumiem. Ale niema co narzekać. Wóz na szczęście nie okazał się jakimś gruchotem, chwała Bogu. Nie mniej jednak jego decyzja o kolorze auta zaskoczyła zapewne nie tylko mnie. Po jakiego czorta mu potrzebne żółte auto w RÓŻOWE kwiatki?! Tego do dziś nie mogę rozgryźć. Jakby tego było mało, powiedział, że żółć ma być neonowa! Takim autem to chyba tylko Karin mogła by jeździć, no można brać pod uwagę też jej przyjaciółki od siedmiu boleści. Zaraz, zaraz... A może on rzeczywiście chce sprezentować taki wóz tej małpie? Nie ma co, będzie się działo. Podsumowując: Mój ojciec ma ostatnimi czasy dość nietypowy gust. Znalazło by się z pewnością do tego kilka niecenzurowanych słów, ale po co się wysilać? Nie ma co, ostatnio mój tok rozumowania jest godny pożałowania, gdyż dorównuje Suigetsu. Nie to żeby to było złe czy coś, ale będę musiał nad tym popracować.
Części odebrane i już połowa nowych elementów zamontowana. Nim się obejrzałem na zegarze wybiła dziewiętnasta. Teraz zostaje nam zrobienie 'małych' zakupów i można jechać do mnie do domu.
- Ej! Słuchajcie! - zaczął Kiba - brązowowłosy playboy, jak go zwykliśmy nazywać. - A może weźmiemy ze sobą kilka panienek? No wiecie, tak dla wygody - i właśnie o tym mówiłem.
- Czemu by nie - poparł jego decyzje Suigetsu. Tak, ten to zawsze popiera takie decyzje. Cóż się dziwić, kolejny playboy w naszej paczce.
- Znają życie to i tak się jakieś przyczepią - burknął pod nosem Shikamaru.
Tak jak powiedział tak było. Uczepiło się nas kilka dziewczyn. Chociaż nie wszystkie zasługują na to miano. Bo czy osoby pokroju Karin można tak nazywać?
***
Zaraz po wszystkim, nie zamieniając ani
jednego słowa z ojcem, wzięłam swoje zakupy i odeszłam. Jeszcze ten blondyn,
Deidara, krzyczał coś za mną, ale najzwyczajniej w świecie olałam go. Nikt mnie
więcej nie zatrzymywał. I dobrze. Chciałam teraz pobyć sama. Nie wiem, czy
miałam omamy, czy też nie, ale zdawało mi się, że widziałam swojego byłego
przyjaciela. To zapewne tylko przewidzenia, zwidy, halucynacje wywołane
nadmiarem wrażeń. Przecież równie dobrze mógł to być ktoś inny, niekoniecznie
Sasori. Nie ma co nad tym dłużej myśleć. Po prostu wymyśliłam sobie to i tyle.
Teraz jedyne co zaprząta mi głowę to fakt iż chcę znaleźć się jak najszybciej w
domu. Co z tego, że to nie ten sam Dom, w którym mieszkałam do niedawna. Ważne
jest, że mam swój pokój. To mi w zupełności wystarczy.
Ostatni zakręt i jestem na miejscu. Swoją sypialnie przemaluje jutro. Dzisiaj już nie mam na nic siły. Jedyne czego teraz pragnę to sen. Długi sen, którego nikt nie zakłóci. Tak czy siak nie będę spała dzisiaj u siebie, pójdę do gościnnego. Jeden nawet przypadł mi do gustu. Jest ciemny. Co z tego, że niebieski? Zapatrzonym w siebie narcyzem nie jestem, mimo to będę tam tylko jedną noc, bo żółć mi szkodzi. Im szybciej zrobię ten remont tym lepiej dla mnie i z całą pewnością dla innych też. Raczej mało kto znosi moje humorki kiedy mam 'jeden ze złych dni'.
Położyłam torby z zakupami koło łóżka i biorąc po drodze przydługi T-shirt i czystą bieliznę, udałam się do łazienki.
To wszystko nie jest takie łatwe jak się może na początku zdawać. Życie nie jest łatwe. Cokolwiek bym nie zrobiła, napotykam na swojej drodze co rusz to nowe przeszkody, które z każdą chwilą coraz ciężej jest mi pokonywać. Co takiego do cholery zrobiłam? Czemu za każdym razem to musi tak boleć? Moja psychika zaczyna już powoli szwankować. Niby na co dzień jestem jaka jestem, ale czy to od razu musi świadczyć o tym, że taka muszę też być wewnątrz. Gdziekolwiek bym się nie ruszyła to kryje mnie gruba maska pozorów. W rzeczywistości wcale nie jestem taka silna, taka twarda. Jestem niestety tylko człowiekiem, który swoją postawą pokazuje innym żeby się nie martwili. Tak, nie chcę by ktoś inny martwił się o mnie. Wręcz nie cierpię tego!
Kilka łez znalazło ujście z moich oczu.
Zanim tu przyjechałam obiecałam sama przed sobą, że będę traktowała Orochimaru tak jakbyśmy nigdy nie mieli nic wspólnego, nawet więzów krwi. Do niedawna myślałam, że to będzie przysłowiowa bułka z masłem, ale gdy zobaczyłam jak na mnie wtedy patrzał, coś we mnie drgnęło. Teraz już nie wiem nic. Niech będzie to co ma być. To chyba jedna z najprostszych dewiz życiowych.
Szybko się wykąpałam, umyłam zęby i zakładając bieliznę oraz T-shirt, poszłam do tej niebieskiej sypialni i pozwalając ostatniej, pojedynczej łzie wydostać się na wolność, zasnęłam snem bezsennym.
Nazajutrz rano obudziło mnie coś ciepłego i żywego? Nie, no, pewnie mi się zdawało. Zaraz, zaraz... Czyżby to była ręka? Chyba tak, ale co do diaska ona robi na moim pośladku?! Gwałtownie otworzyłam oczy. Co takiego ciekawego zobaczyłam? Otóż, jak się okazuje, obok mnie a także i po części pode mną leży sobie jakiś kruczowłosy chłopak śpiąc w najlepsze. Na domiar wszystkiego jego ręka zaczęła się ruszać! On mnie obmacuje!! Po chwili uchylił wreszcie powieki spoglądając na mnie czarnymi jak smoła tęczówkami. Ładne nawet są. Takie błyszczące. Poetką nie jestem. Wzrok z początku miał nieco zamglony, nieprzytomny, jednak po chwili wszystko powoli zaczęło się zmieniać.
- Na przyszłość nie obmacuj mnie - powiedziałam spokojnie a on... Czyżby się zarumienił? Tak! To zdecydowanie był rumieniec. Zabrał też pośpiesznie swoją rękę. - A teraz jeśli łaska to powiedz co ty Tu robisz i kim Ty w ogóle jesteś - dodałam już całkiem zimno co go nieco 'ostudziło'. Nim jednak zdążył coś odpowiedzieć, do pokoju wpadła czerwonowłosa dziewczyna w okularach z czarnymi oprawkami. Widząc nas razem leżących na łóżku jej twarz przybrała kolor purpury. Czy ja aby przypadkiem nie znam tej gęby?
- Ty Dziwko wstawaj z mojego Sasuke-kun!! - ee... To było do mnie? Znam ten głos! Uniosłam się nieco na łokciu i z uśmiechem rzuciłam;
- Przez te lata stałaś się straszną suką Karin - widzieć jej minę w tej chwili - bezcenne! Stała tam jak wmurowana w podłogę z szeroko otwartymi oczami.
- Sakura? - wyszeptała jakby nadal nie mogąc uwierzyć, że to prawda, że tu jestem.
Lubie wprawiać ludzi w sytuacje, w których nie wiedzą co powiedzieć. Mam wtedy niezły ubaw. W zależności od osoby. Jedni potrafią patrzeć się niedowierzająco przez dość długi czas. Inni przez chwilę ukazują swoje prawdziwe emocje by kilka sekund później ukryć je szczelnie pod maską obojętności.
- A kto święty Walenty? No pewnie, że ja - powiedziałam wesoło. Ta zaś rozszerzyła oczy jeszcze bardziej, o ile to możliwe. Zachichotałam.
- Sakura! - rzuciła się na mnie. O Joshinie! Nie do końca takiej reakcji się spodziewałam.
- Dobra, dobra. Koniec tych czułości bo mnie udusisz - wychrypiałam.
Nim ktokolwiek zdążył się chociażby ruszyć do pomieszczenia wpadło kilka osób.
- Co tu się dzieje? Czego się drzesz?
- Sakura? Czy to ty? - usłyszałam cichy szept. Kolejna osoba dzisiaj szepcze moje imię. Tak jakoś dziwnie się z tym faktem czuje. Jestem zażenowana a jednocześnie zaciekawiona. Dziwny zemnie przypadek.
- Zależy kto pyta - wole się upewnić.
- Jugo - krótko i na temat, nie ma co. Podroczyć się nawet nie można.
- W takim razie braciszku bądź tak miły i zrób mi śniadanie a później pogadamy. Ja idę się przebrać - nie ma to jak miłe przywitanie a mój oschły ton jest niczym wisienka na ulubionym torcie. Przynajmniej może uda mi się odwlec nieco tę rozmowę.
- Co tutaj robisz?
- Póki co to siedzę i jestem głodna a jak jestem głodna to nie rozmawiam o poważniejszych sprawach - westchnął przeciągle i wyszedł.
Nie powiem. Przykro mi się zrobiło. Zawiodłam się. Ale czego ja się spodziewałam?! Że rzuci mi się na szyje i będzie szlochał jak małe dziecko? Może i ja bym tak zrobiła, lecz nie on. Może kiedyś, w przeszłości, ale nie tu, nie teraz. Z drugiej strony to ja spieprzyłam sprawę. Na wstępie musiałam zgrywać twardą sukę. Ech, zachciało mi się płakać. Jednak obiecałam sobie, że będę twarda, że nie pokażę przy nich swoich słabości. Dotrwam w tej obietnicy do końca choćby niebo miało nam się zwalić na głowy, a piekło powstać na ziemi. Jugo nie jest już tą samą osobą. Koniec. Kropka. Biorąc głęboki wdech i wydech wstałam pośpiesznie z zajmowanego wcześniej miejsca i opuściłam szybko pokój jakby się za mną paliło.
***
Nadal nie mogę w pełni otrząsnąć się z
tego co właśnie miało miejsce kilka godzin temu w jednym z zaułków. To było
takie... Dziwne. Nie pojmuje w ogóle jak mogło do tego dojść?. Zwykły cywil
odwalił za nas brudną robotę. Normalnie nie do pomyślenia.
- I wy mówicie mi to tak spokojnie? - wrzasnął milutko nasz 'szef'. - To nie do pomyślenia! Syna Gato i tą bandę pokonała zwykła nastolatka?! Nie wierze, normalnie nie wierzę. Może książkę powinniście napisać, bo takich bzdur nie słyszałem od... Nigdy nie słyszałem czegoś bardziej absurdalnego! Zwykła dziewczyna heh... - chodził po całym gabinecie krzycząc wniebogłosy. Pewnie słyszeli go aż dwie ulice dalej. Nie zdziwiłbym się gdyby za jakiś czas przyjechała tu policja. Ech... To nie na moje nerwy. Niech Orochimaru się tłumaczy bo ja odpadam. To nie na moje nerwy, to nie na moje nerwy. - Spisaliście chociaż jej dane? - zapytał po jakimś czasie w miarę spokojnie.
- No widzisz szefie to tak jakby, no ten... - zaczął dość koślawie Deidara gestykulując śmiesznie rękoma. - To córka Orosia - dorzucił szybko.
- Córka Orochimaru? - upewnił się.
- Tak szefie - odezwał się ten który od początku milczał. - Moja córka Sakura.
- Sakura Haruno?! Ta Sakura Haruno? - pytał zdziwiony a zarazem zaciekawiony. - Czemu nie mówiliście, że to Ona? Było trzeba tak od razu! - klasnął w dłonie czymś wyraźnie ucieszony. - Kiedy ją tu przyprowadzisz? - po tych słowach wszyscy staliśmy jak jakieś kołki. Chyba żaden z nas nie miał bladego pojęcia co chodzi temu staruszkowi po głowie. - Nie patrzcie się tak bo pomyślę jeszcze, że macie coś z głowami. Sakura Haruno jest bohaterką narodową! Rok temu zdobyła ten tytuł ratując syna prezydenta Stanów Zjednoczonych przed śmiertelnym wypadkiem! To dopiero był wyczyn! - mówił podekscytowany a my byliśmy coraz bardziej skołowani.
- Sarutobi zaszła jakaś pomyłka... - zaczął Orochimaru, ale ten mu przerwał.
- Nie sądzę. Ma różowe włosy i zielone oczy? - Haruno kiwnął głową. - No właśnie! Mimo wszystko chcę byś ją tu przyprowadził. Najlepiej będzie jak przyjdziecie wszyscy na ten coroczny bankiet. A teraz jeśli to już wszystko... - nie musiał kończyć, gdyż wszyscy zrozumieliśmy jego aluzje i prędko opuściliśmy gabinet.
*****
Rozdział trzeci napisany.
;)