20 lipca 2012

Rozdział trzeci

 
     - Sasuke-kun!! - znowu zaczyna. Szczerze to współczuje Sasuke. Użerać się z nią co dnia. Ta obsesyjnie zakochana idiotka nie widzi świata poza nim. W każdym widzi wroga. Podziwiam Uchihę za jego cierpliwość co do niej. Mało kto by z Nią wytrzymał dłużej niż to konieczne, chociaż sam fakt spędzania z nią czasu wydaje się już nie na miejscu.

     Ojca nie ma, więc kumple wpadli na pomysł by urządzić wieczór filmowy. W wolnym tłumaczeniu popijawę. Nie mówię, że tego nie lubię, nie. W końcu każdemu należy się chwila odpoczynku od codziennej rutyny. Szkoła, kurs, praktyki, dom i tak w kółko przez pięć dni w tygodniu. Koniec końcem został mi już tylko rok do zakończenia edukacji w tej szkole oraz pełnego przejścia w tak zwany świat dorosłych. Niby mam te dwadzieścia lat, ale czasem miewam takie chwile, że chce być znowu dzieckiem, chce uciec od tych wszystkich problemów i tego ryzyka. To mimo pozorów jest męczące.

     Jeszcze tylko ta ostatnia lekcja i koniec na dziś. Tak... Wolność. Nie to, że nie lubię się uczyć czy co, jednak wolę nieco mniejszy tłok. Lubie oddychać świeżym powietrzem niźli zapachem spoconych po całym dniu ciał. To nie dla mnie. Zamiast do szkoły wolałbym chodzić teraz po lesie. Być blisko natury. Mało kto mnie rozumie tak w pełni. Mam sporo kumpli, ale część z nich do tej pory się mnie boi. Tylko czemu? Aż tak straszny przecież nie jestem.

     - Stary idziesz? - usłyszałem głos Suigetsu. Tak się zamyśliłem, że nie zauważyłem iż już koniec lekcji. No nic. Trzeba się zbierać jeśli mamy zdążyć odebrać te części. Swoją drogą to ciekawe poco ojciec poprosił nas o złożenie tego auta do dwudziestego ósmego. Przecież równie dobrze mógł kupić nowe. Ma kasę i w ogóle. Czasem go nie rozumiem. Ale niema co narzekać. Wóz na szczęście nie okazał się jakimś gruchotem, chwała Bogu. Nie mniej jednak jego decyzja o kolorze auta zaskoczyła zapewne nie tylko mnie. Po jakiego czorta mu potrzebne żółte auto w RÓŻOWE kwiatki?! Tego do dziś nie mogę rozgryźć. Jakby tego było mało, powiedział, że żółć ma być neonowa! Takim autem to chyba tylko Karin mogła by jeździć, no można brać pod uwagę też jej przyjaciółki od siedmiu boleści. Zaraz, zaraz... A może on rzeczywiście chce sprezentować taki wóz tej małpie? Nie ma co, będzie się działo. Podsumowując: Mój ojciec ma ostatnimi czasy dość nietypowy gust. Znalazło by się z pewnością do tego kilka niecenzurowanych słów, ale po co się wysilać? Nie ma co, ostatnio mój tok rozumowania jest godny pożałowania, gdyż dorównuje Suigetsu. Nie to żeby to było złe czy coś, ale będę musiał nad tym popracować.

     Części odebrane i już połowa nowych elementów zamontowana. Nim się obejrzałem na zegarze wybiła dziewiętnasta. Teraz zostaje nam zrobienie 'małych' zakupów i można jechać do mnie do domu.

     - Ej! Słuchajcie! - zaczął Kiba - brązowowłosy playboy, jak go zwykliśmy nazywać. - A może weźmiemy ze sobą kilka panienek? No wiecie, tak dla wygody - i właśnie o tym mówiłem.

     - Czemu by nie - poparł jego decyzje Suigetsu. Tak, ten to zawsze popiera takie decyzje. Cóż się dziwić, kolejny playboy w naszej paczce.

     - Znają życie to i tak się jakieś przyczepią - burknął pod nosem Shikamaru.

     Tak jak powiedział tak było. Uczepiło się nas kilka dziewczyn. Chociaż nie wszystkie zasługują na to miano. Bo czy osoby pokroju Karin można tak nazywać?

***
 
     Zaraz po wszystkim, nie zamieniając ani jednego słowa z ojcem, wzięłam swoje zakupy i odeszłam. Jeszcze ten blondyn, Deidara, krzyczał coś za mną, ale najzwyczajniej w świecie olałam go. Nikt mnie więcej nie zatrzymywał. I dobrze. Chciałam teraz pobyć sama. Nie wiem, czy miałam omamy, czy też nie, ale zdawało mi się, że widziałam swojego byłego przyjaciela. To zapewne tylko przewidzenia, zwidy, halucynacje wywołane nadmiarem wrażeń. Przecież równie dobrze mógł to być ktoś inny, niekoniecznie Sasori. Nie ma co nad tym dłużej myśleć. Po prostu wymyśliłam sobie to i tyle. Teraz jedyne co zaprząta mi głowę to fakt iż chcę znaleźć się jak najszybciej w domu. Co z tego, że to nie ten sam Dom, w którym mieszkałam do niedawna. Ważne jest, że mam swój pokój. To mi w zupełności wystarczy.

     Ostatni zakręt i jestem na miejscu. Swoją sypialnie przemaluje jutro. Dzisiaj już nie mam na nic siły. Jedyne czego teraz pragnę to sen. Długi sen, którego nikt nie zakłóci. Tak czy siak nie będę spała dzisiaj u siebie, pójdę do gościnnego. Jeden nawet przypadł mi do gustu. Jest ciemny. Co z tego, że niebieski? Zapatrzonym w siebie narcyzem nie jestem, mimo to będę tam tylko jedną noc, bo żółć mi szkodzi. Im szybciej zrobię ten remont tym lepiej dla mnie i z całą pewnością dla innych też. Raczej mało kto znosi moje humorki kiedy mam 'jeden ze złych dni'.

     Położyłam torby z zakupami koło łóżka i biorąc po drodze przydługi T-shirt i czystą bieliznę, udałam się do łazienki.

     To wszystko nie jest takie łatwe jak się może na początku zdawać. Życie nie jest łatwe. Cokolwiek bym nie zrobiła, napotykam na swojej drodze co rusz to nowe przeszkody, które z każdą chwilą coraz ciężej jest mi pokonywać. Co takiego do cholery zrobiłam? Czemu za każdym razem to musi tak boleć? Moja psychika zaczyna już powoli szwankować. Niby na co dzień jestem jaka jestem, ale czy to od razu musi świadczyć o tym, że taka muszę też być wewnątrz. Gdziekolwiek bym się nie ruszyła to kryje mnie gruba maska pozorów. W rzeczywistości wcale nie jestem taka silna, taka twarda. Jestem niestety tylko człowiekiem, który swoją postawą pokazuje innym żeby się nie martwili. Tak, nie chcę by ktoś inny martwił się o mnie. Wręcz nie cierpię tego!

     Kilka łez znalazło ujście z moich oczu.

     Zanim tu przyjechałam obiecałam sama przed sobą, że będę traktowała Orochimaru tak jakbyśmy nigdy nie mieli nic wspólnego, nawet więzów krwi. Do niedawna myślałam, że to będzie przysłowiowa bułka z masłem, ale gdy zobaczyłam jak na mnie wtedy patrzał, coś we mnie drgnęło. Teraz już nie wiem nic. Niech będzie to co ma być. To chyba jedna z najprostszych dewiz życiowych.

     Szybko się wykąpałam, umyłam zęby i zakładając bieliznę oraz T-shirt, poszłam do tej niebieskiej sypialni i pozwalając ostatniej, pojedynczej łzie wydostać się na wolność, zasnęłam snem bezsennym.

     Nazajutrz rano obudziło mnie coś ciepłego i żywego? Nie, no, pewnie mi się zdawało. Zaraz, zaraz... Czyżby to była ręka? Chyba tak, ale co do diaska ona robi na moim pośladku?! Gwałtownie otworzyłam oczy. Co takiego ciekawego zobaczyłam? Otóż, jak się okazuje, obok mnie a także i po części pode mną leży sobie jakiś kruczowłosy chłopak śpiąc w najlepsze. Na domiar wszystkiego jego ręka zaczęła się ruszać! On mnie obmacuje!! Po chwili uchylił wreszcie powieki spoglądając na mnie czarnymi jak smoła tęczówkami. Ładne nawet są. Takie błyszczące. Poetką nie jestem. Wzrok z początku miał nieco zamglony, nieprzytomny, jednak po chwili wszystko powoli zaczęło się zmieniać.

     - Na przyszłość nie obmacuj mnie - powiedziałam spokojnie a on... Czyżby się zarumienił? Tak! To zdecydowanie był rumieniec. Zabrał też pośpiesznie swoją rękę. - A teraz jeśli łaska to powiedz co ty Tu robisz i kim Ty w ogóle jesteś - dodałam już całkiem zimno co go nieco 'ostudziło'. Nim jednak zdążył coś odpowiedzieć, do pokoju wpadła czerwonowłosa dziewczyna w okularach z czarnymi oprawkami. Widząc nas razem leżących na łóżku jej twarz przybrała kolor purpury. Czy ja aby przypadkiem nie znam tej gęby?

     - Ty Dziwko wstawaj z mojego Sasuke-kun!! - ee... To było do mnie? Znam ten głos! Uniosłam się nieco na łokciu i z uśmiechem rzuciłam;

     - Przez te lata stałaś się straszną suką Karin - widzieć jej minę w tej chwili - bezcenne! Stała tam jak wmurowana w podłogę z szeroko otwartymi oczami.

     - Sakura? - wyszeptała jakby nadal nie mogąc uwierzyć, że to prawda, że tu jestem.

     Lubie wprawiać ludzi w sytuacje, w których nie wiedzą co powiedzieć. Mam wtedy niezły ubaw. W zależności od osoby. Jedni potrafią patrzeć się niedowierzająco przez dość długi czas. Inni przez chwilę ukazują swoje prawdziwe emocje by kilka sekund później ukryć je szczelnie pod maską obojętności.

     - A kto święty Walenty? No pewnie, że ja - powiedziałam wesoło. Ta zaś rozszerzyła oczy jeszcze bardziej, o ile to możliwe. Zachichotałam.

     - Sakura! - rzuciła się na mnie. O Joshinie! Nie do końca takiej reakcji się spodziewałam.

     - Dobra, dobra. Koniec tych czułości bo mnie udusisz - wychrypiałam.

     Nim ktokolwiek zdążył się chociażby ruszyć do pomieszczenia wpadło kilka osób.

     - Co tu się dzieje? Czego się drzesz?

     - Sakura? Czy to ty? - usłyszałam cichy szept. Kolejna osoba dzisiaj szepcze moje imię. Tak jakoś dziwnie się z tym faktem czuje. Jestem zażenowana a jednocześnie zaciekawiona. Dziwny zemnie przypadek.

     - Zależy kto pyta - wole się upewnić.

     - Jugo - krótko i na temat, nie ma co. Podroczyć się nawet nie można.

     - W takim razie braciszku bądź tak miły i zrób mi śniadanie a później pogadamy. Ja idę się przebrać - nie ma to jak miłe przywitanie a mój oschły ton jest niczym wisienka na ulubionym torcie. Przynajmniej może uda mi się odwlec nieco tę rozmowę.

     - Co tutaj robisz?

     - Póki co to siedzę i jestem głodna a jak jestem głodna to nie rozmawiam o poważniejszych sprawach - westchnął przeciągle i wyszedł.

     Nie powiem. Przykro mi się zrobiło. Zawiodłam się. Ale czego ja się spodziewałam?! Że rzuci mi się na szyje i będzie szlochał jak małe dziecko? Może i ja bym tak zrobiła, lecz nie on. Może kiedyś, w przeszłości, ale nie tu, nie teraz. Z drugiej strony to ja spieprzyłam sprawę. Na wstępie musiałam zgrywać twardą sukę. Ech, zachciało mi się płakać. Jednak obiecałam sobie, że będę twarda, że nie pokażę przy nich swoich słabości. Dotrwam w tej obietnicy do końca choćby niebo miało nam się zwalić na głowy, a piekło powstać na ziemi. Jugo nie jest już tą samą osobą. Koniec. Kropka. Biorąc głęboki wdech i wydech wstałam pośpiesznie z zajmowanego wcześniej miejsca i opuściłam szybko pokój jakby się za mną paliło.

***
 
     Nadal nie mogę w pełni otrząsnąć się z tego co właśnie miało miejsce kilka godzin temu w jednym z zaułków. To było takie... Dziwne. Nie pojmuje w ogóle jak mogło do tego dojść?. Zwykły cywil odwalił za nas brudną robotę. Normalnie nie do pomyślenia.

     - I wy mówicie mi to tak spokojnie? - wrzasnął milutko nasz 'szef'. - To nie do pomyślenia! Syna Gato i tą bandę pokonała zwykła nastolatka?! Nie wierze, normalnie nie wierzę. Może książkę powinniście napisać, bo takich bzdur nie słyszałem od... Nigdy nie słyszałem czegoś bardziej absurdalnego! Zwykła dziewczyna heh... - chodził po całym gabinecie krzycząc wniebogłosy. Pewnie słyszeli go aż dwie ulice dalej. Nie zdziwiłbym się gdyby za jakiś czas przyjechała tu policja. Ech... To nie na moje nerwy. Niech Orochimaru się tłumaczy bo ja odpadam. To nie na moje nerwy, to nie na moje nerwy. - Spisaliście chociaż jej dane? - zapytał po jakimś czasie w miarę spokojnie.

     - No widzisz szefie to tak jakby, no ten... - zaczął dość koślawie Deidara gestykulując śmiesznie  rękoma. - To córka Orosia - dorzucił szybko.

     - Córka Orochimaru? - upewnił się.

     - Tak szefie - odezwał się ten który od początku milczał. - Moja córka Sakura.

     - Sakura Haruno?! Ta Sakura Haruno? - pytał zdziwiony a zarazem zaciekawiony. - Czemu nie mówiliście, że to Ona? Było trzeba tak od razu! - klasnął w dłonie czymś wyraźnie ucieszony. - Kiedy ją tu przyprowadzisz? - po tych słowach wszyscy staliśmy jak jakieś kołki. Chyba żaden z nas nie miał bladego pojęcia co chodzi temu staruszkowi po głowie. - Nie patrzcie się tak bo pomyślę jeszcze, że macie coś z głowami. Sakura Haruno jest bohaterką narodową! Rok temu zdobyła ten tytuł ratując syna prezydenta Stanów Zjednoczonych przed śmiertelnym wypadkiem! To dopiero był wyczyn! - mówił podekscytowany a my byliśmy coraz bardziej skołowani.

     - Sarutobi zaszła jakaś pomyłka... - zaczął Orochimaru, ale ten mu przerwał.

     - Nie sądzę. Ma różowe włosy i zielone oczy? - Haruno kiwnął głową. - No właśnie! Mimo wszystko chcę byś ją tu przyprowadził. Najlepiej będzie jak przyjdziecie wszyscy na ten coroczny bankiet. A teraz jeśli to już wszystko... - nie musiał kończyć, gdyż wszyscy zrozumieliśmy jego aluzje i prędko opuściliśmy gabinet.

*****
Rozdział trzeci napisany.
;)

Rozdział drugi


     - Wszystko kupione to teraz można wracać do domu - mruknęłam pod nosem.

     Szłam spokojnie przed siebie, niczym się nie przejmowałam, bo poco? Słońce już nie świeciło tak mocno, powoli kończyło swoją wędrówkę tego dnia na niebie by móc ustąpić miejsca Panu Nocy - Księżycowi. Zastanawiam się jak to wszystko się potoczy, czy Jugo bardzo się zmienił? Kolejne pytania bez odpowiedzi. Nie wiem kiedy, ale torby z zakupami nagle wyleciały mi z rąk niosąc za sobą głośny huk a chwilę później wszystko momentalnie pochłonęła ciemność. Zemdlałam.

     - Sakura - słyszę szept by sekundę później poczuć zimną stal przy skroni. W normalnych warunkach może i bym była zadowolona czując zbawienny chłód, jednak nie teraz, nie w tej chwili. Uścisk na szyi sprawia, że chcąc, nie chcąc z wielkim trudem uchylam powieki, tym samym ukazując światu swoje szmaragdowe oczy.

     Śmierć lubi zaglądać nam w oczy, śmiać się z naszej niedoli. Nieodłączna towarzyszka życia. Pojawia się w najmniej spodziewanym momencie. Wtedy nie pozostaje nam nic innego jak stanąć z nią twarzą w twarz i zmierzyć się ze swoim przeznaczeniem. Jednak mimo pozorów to my decydujemy, tak naprawdę jaka będzie nasza przyszłość. To od nas zależy wszystko. Życie albo śmierć. Prosty a jednak tak bardzo trudny wybór. Wóz albo przewóz. Jeden krok, jeden czyn a wszytko może zmienić się w ciągu kilku sekund.

     Czy pragnę umrzeć? Sama nie wiem. Życie jest często zbyt skomplikowane. Nieraz są takie chwile kiedy psychika siada i robi sobie wolne przez jakiś czas. To właśnie wtedy, gdy jestem już na skraju, mam ochotę skonać. Uciec od tych wszystkich problemów. Jednak zawsze przed ostatecznym krokiem pojawia się jedno, jedyne, niepozorne 'Ale'. Zawsze istnieje przecież inna droga ta bardziej zawiła i pogmatwana. Czemu by jej nie wybrać? Mimo tego bólu i cierpienia, które spotykamy na każdym jej calu, gdzieś tam na końcu przecież musi coś być. Jakieś wynagrodzenie za te wszystkie udręki.

     Czy mam poco dalej żyć? Nie wiem. Może. Chyba, nie chyba a na pewno. Przecież mam przyjaciółkę, którą kocham jak siostrę, co jej nigdy nie miałam. Mam też brata. W przeszłości był dla mnie najważniejszą osobą pod słońcem. Ale czy tak jest nadal? Tego nie wiem i nigdy się nie przekonam jeśli teraz nie zaryzykuje. Tak. Już podjęłam decyzje. To ja jestem panią własnego jestestwa, to ja wybieram co będzie dalej. Jak zadecyduje o własnym końcu. Teraz jeszcze nie jest ten czas. Nie po to uczyłam się tego wszystkiego by w takiej chwili stać bezczynnie, czekając na to co ma być. Jestem też kobietą a to zawsze można przecież wykorzystać. W końcu faceci zawsze myślą tylko o jednym.

     - Wracając Tu, do Japonii, do Tokio nie sądziłam, że już pierwszego dnia zostanę tak miło powitana - mówiłam ze spokojem w głosie. Mimo pozorów, cała w środku dygotałam. - Czym sobie zasłużyłam na taki zaszczyt?

     Rozglądając się ukradkiem by wiedzieć na czym stoję. Nagle zauważyłam nie kogo innego jak swojego 'najdroższego ojczulka'. No pięknie! Co On tutaj robi?! A, no tak! Jest agentem. Mama miała chyba słabość do takich gości. Hej! A czy nie powinien próbować mnie teraz uwolnić?

     - Mhm... A więc mamy tu panienkę z innego kraju. - usłyszałam głos tuż przy uchu. Gdzieś tam z tyłu kilka osób zaśmiało się obleśnie. - Złociutka, co cię tu przywiało? Czyżby ukochany?

     Skoro 'tatuś' nic nie robi, trzeba wziąć sprawy w swoje ręce. Już wiem co zrobię. Mam plan. Byleby się udał.

     - Niestety jeszcze taki się nie znalazł - westchnęłam smutno.

     - Skąd wiesz? Może jest bliżej niż ci się zdaje? - no i rybka połknęła przynętę.

     - Tego nigdy nie mogę być pewna - czuje jego gorący oddech na szyi i rękę błądzącą po moim ciele. Niech tylko posunie się o krok dalej a przysięgam, że go wykastruje. O cholera! Zjeżdża w dół. Co to, to nie! Złapałam jego rękę. - Wiesz, ja mam pewną zasadę, której przestrzegam - powiedziałam uwodzicielsko przeciągając sylaby.

     - A jak ona brzmi? - wyszeptał. No właśnie! Jak ona brzmi?! Sakura myśl, myśl!

     - Nie idź na całość jeśli twój partner nawet cię nie pocałował - raz kozie śmierć. Po tym co mam zamiar zrobić pewnie i tak zginę. Ech... Co za życie....

     Zaśmiał się odwracając mnie przodem do siebie. - Czyli, kicia chce iść na całość? Mrr... Podoba mi się - rzekł wpijając się w moje usta. Całował zaborczo, ale mimo wszystko tak delikatnie. Ach... Dziwny koleś. Szkoda tylko, że zaraz to się skończy. Oderwał się ode mnie a ja po części nie z własnej woli wydałam z siebie cichy pomruk protestu, uśmiech wykwitł mu na twarzy. Podobało mi się, ale mam zadanie do wykonania, niestety. Nie zważając już na nic przyciągnęłam go do siebie przejmując inicjatywę. Westchnął przeciągle, gdy przejechałam językiem tuż po jego grdyce. Popchnęłam go lekko do tyłu. Zrozumiał. Zaczął powoli się cofać a ja razem z nim. W końcu natrafił na porozrzucane drewniane bale, na których przysiadł ciągnąc mnie za sobą. Chcąc, nie chcąc, uległam. Wciąż to ja byłam górą, co jak zdążyłam już zauważyć, podobało mu się. Powoli rozpinałam mu koszulę przy okazji doprowadzając go do wrzenia. Oto mi chodziło. Im bardziej podniecony, tym bardziej rozkojarzony. A to był właśnie mój cel.

     - Jeszcze - wyjąkał. I właśnie ten moment był odpowiedni. Przechyliłam się znacznie do przodu dając mu tym samym widok na moje średniej wielkości piersi wyeksponowane przez obcisłą bluzkę z dekoltem w łódkę. Ręką przejechałam delikatnie po jego już nagiej klatce zjeżdżając nieco w bok tuż w kierunku mojego prawego buta. Dziękowałam Bogu, że włożyłam dzisiaj oficerki a nie sandały na obcasie. Z ukrytej kieszonki wyciągnęłam mały nożyk przesiąknięty specjalną trucizną. Kiedyś Georg podpowiedział mi, że lepiej mieć takie cudeńko zawsze przy sobie, gdyż nigdy nie wiesz jaki idiota może ciebie zaczepić. Święta racja. Do tej pory użyłam go tylko dwa razy. Ale to już należy do przeszłości. Złożyłam kolejny pocałunek na jego szyi. Trzy... Dwa... Jeden... Nagle nożem przejechałam po jego brzuchu. A w drugą rękę chwyciłam szybko pistolet, który jakiś czas temu odłożył na bok, zapewne myśląc iż jestem bezbronna. Naiwniak! Odbezpieczoną broń przystawiłam mu do głowy. Był nieprzytomny. Trucizna zaczęła działać.

     - Strzelcie a on zginie! - krzyknęłam aby każdy mnie mógł usłyszeć. - W jego ciele krąży teraz trucizna i tylko ja znam na nią odtrutkę. A teraz odłożyć broń i słuchać.

     Nikt się nie ruszył. To tak chcą grać? Proszę bardzo.

     - Dobra, teraz zagramy według moich zasad. Radze wam zapamiętać wszystko bo od tego będzie zależeć wasze i jego życie. Zrozumiano? - rozejrzałam się po zebranych. Każdy włącznie z moim ojcem i jego kumplami mięli przekomiczne miny. Z chęcią roześmiałabym się jednak sytuacja była nieodpowiednia na taką beztroskę. Po kilkunastu sekundach ci od tego lowelasa gruchnęli śmiechem. Westchnęłam przeciągle. Nie zrozumieli. Myślą, że dziewczyna mojego pokroju nic nie potrafi. Nie docenili mnie, nie docenili swojego przeciwnika. W takich chwilach, takie sytuacje się źle kończą. Wycelowałam w jednego z nich i strzeliłam. Kula drasnęła mu policzek. Wszyscy momentalnie ucichli i zaczęli na powrót mierzyć we mnie swoją bronią. - To było ostrzeżenie. Więcej razy nie powtórzę - mój zimny głos czasami mnie przerażał. - Pobawiliśmy się, ale już dosyć. Odłóżcie broń jeśli nie chcecie mieć na sumieniu syna waszego szefa - chyba powaga sytuacji w końcu do nich dotarła bo zaczęli powoli, z ociąganiem odkładać broń. Kiwnęłam głową na kumpli mojego ojca. Już po minucie wszyscy byli obezwładnieni.
 
***

     Kolejna przecznica za nimi. Została jeszcze jedna. Teraz trzeba mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Każdy najmniejszy błąd kosztować będzie życie. Jak nie nasze to jakiegoś cywila.

     Że też Sarutobi nie mógł mi dzisiaj odpuścić! Miałem odebrać z lotniska moją małą kruszynkę, kochaną córeczkę. Przecież ona mi tego nie wybaczy. Co z tego, że nie widziałem jej te kilka lat. No dobra, dziesięć lat. Mimo wszystko, dużo o niej wiem. Więcej niż wiedziała Myuki i ten jej, a zresztą. Myślała, że rozwód wszystko załatwi, ale nie! Ja dbam o swoje interesy. Tak swoją drogą to niezłe ziółko z tej Sakury, ale co się dziwić w końcu to moja córka. Płynie w niej moja krew, podobnie jak w Jugo. Tak też musiała coś po mnie odziedziczyć. Niby taka cicha woda a brzegi rwie. Może... Nie, nie ma sensu o tym teraz myśleć. Póki co, nie ma też co zapeszać. Wyjdzie tak jak ma wyjść. Trzeba tylko wszystko pokierować tak by było dobrze, by wszyscy byli zadowoleni. Nieważne jakim kosztem, najważniejszy jest efekt. Nawet jeśli się nie zgodzi to i tak to zrobi. Dla niej tak będzie najlepiej. A ja zawsze stawiam na swoim.

     - Zbliżamy się - usłyszałem głos Uchihy. Rzeczywiście zbliżaliśmy się. Ostatni zakręt i...

     - Sakura - mimowolny szept wydobył się z moich ust. To niemożliwe. Przecież ona powinna być teraz w domu, nie tutaj. Ledwo co wróciła kraju, do mnie a już jej życie jest zagrożone. Nie tak to powinno wyglądać. Miałem ją chronić a nie minął jeszcze jeden dzień i może zginąć. Cholera, co Ona tu robi?!

     By dobrze chronić kogoś trzeba pierw mieć odrobinę władzy nad tym kimś. Ja najzwyczajniej o tym fakcie zapomniałem. Nie mieliśmy ze sobą kontaktu już dość długi czas. Nie dziwie się, że nie chce mnie znać, co dobitnie zaznaczyła podczas rozprawy w sądzie. Niby ma te siedemnaście lat, jednak sędzina uznała, że lepiej jak pomęczy się trochę ze mną niźli miałaby mieszkać na ulicy. Poza tym i tak cała ta szopka z sądem była z góry ustawiona. Jak wiele mogą zdziałać stare znajomości...

     - To...? - nie słuchałem, wyciągnąłem broń co i też uczynił mój towarzysz. Ocknęła się. Z jednego z przejść w tym zaułku zaczęli wychodzić jacyś inni goście. Byli uzbrojeni. Nie dobrze, nie dobrze. Wręcz tragicznie! Nie może nic się jej stać.
***
 
     Biegliśmy przed siebie ścigając swój cel. Jeśli go zgubimy to prawdopodobnie pojawiać się będą kolejne ofiary. Tego akurat nikt nie chce. Im szybciej go złapiemy tym lepiej dla wszystkich. O jednego przestępce mniej. Cóż za ironia.

     Mój długowłosy blond towarzysz dzielnie dotrzymywał mi kroku. Deidara - specjalista od ładunków wybuchowych i prac w terenie. Znam go od przeszło piętnastu lat. Mimo jego żywiołowego sposobu bycia jest jedną z najbliższych mi osób. Przyjacielem na dobre i na złe, który cieszy się kiedy jestem szczęśliwy i podnosi na duchu, jeśli zajdzie taka potrzeba. Czasem, gdy zrobię jakieś głupstwo walnie w twarz i opieprzy. Tak, to jest właśnie mój przyjaciel. Niezastąpiony kompan na drodze zwanej życiem.

     Czasem nie wiem co mnie bardziej kręci, praca dla Paina, czy służba u Sarutobiego. Jeden jak i drugi po części działają w tej samej sprawie a jednak tak bardzo się różnią. Kto by pomyślał, że łączą ich więzy krwi? No, jakby nie patrzeć to mnie też. Chyba nikt. Prawda jest nieco pogmatwana, chociaż zależy też pod jakim kątem się na to wszystko spojrzy.

     Już prawie go doganialiśmy, gdy nagle znikąd pojawiła się jakaś dziewczyna z torbami zakupów. Cholera! Niech się cofnie! Koniec. Kaplica. Keisumoto Hidaki, nasz cel, ma ją. Chyba zemdlała. Ten przystawił jej lufe do skroni. Teraz ma zakładnika. Wie, że nie możemy w obecnej chwili nic zrobić. Minutę później pojawił się Orochimaru i Itachi. Ten pierwszy wyglądał jakby ktoś go kopnął w twarz.

     - Sakura - dobiegł nas cichy szept. Sakura? Sakura, Sakura, Sakura. Coś i to mówi...

     - O kurwa! - nie może być... To Ona!! Moja mała przyjaciółka z dzieciństwa. Słodka, urocza, mała Sakurcia. Wyrosła. Nie poznałbym jej. Ale zaraz, zaraz... Kiedy ona... Czyżby coś się stało? Przecież o ile mi dobrze wiadomo to powinna być teraz z matką w Stanach. Coś musiało się stać. Inaczej by jej tu nie było.

     Z przemyśleń wyrwał mnie Deidara szturchając łokciem w bok.

     - Patrz - tylko tyle. Nie zbyt jeszcze rozumiejąc spojrzałem na Sakurę, a ona co? Całuje się z tym frajerem. Wściekłość normalnie mnie zalała. Myślałem, że zaraz tego Hidaki'ego rozszarpie. Obiecałem jej kiedyś, że zawsze będę ją chronić przed niebezpieczeństwem jako przyjaciel. Niestety w tej chwili rzeczywistość uderzyła mnie niczym grom z jasnego nieba. W takiej beznadziejnej sytuacji nie mogę zrobić nic. Kompletnie nic. Póki co jest zdana tylko i wyłącznie na siebie. Jaki banał. Pomógł bym jej gdybym tylko mógł, ale uniemożliwia mi to wsparcie synalka Gato. Ej! Co ona wyprawia?! O ja pierdole! Jak Ona To...? Jak? Rozbroiła go. Moje niedowierzanie nie miało już granic. Nie ja jeden miałem teraz głupią minę. Reszta moich towarzyszy a także nasi przeciwnicy, również. Będzie miała mi się z czego później tłumaczyć. Nie odpuszczę jej.

     Sytuacja po kilku minutach zmieniła się drastycznie.

     Po obezwładnieniu wszystkich naszych wrogów, Itachi zadzwonił do agencji po wsparcie. Długo niemusieliśmy czekać. Przyjechał też nasz szef.

     - Dobra robota chłopaki. W końcu go mamy. Spisaliście się na medal. Do końca tygodnia chce widzieć u siebie na biurku raport. Zróbcie jeszcze obchód i wracajcie do agencji. No i zajmijcie się cywilem - powiedział co wiedział i odjechał a reszta zajęła się przenoszeniem ludzi Gato do furgonetek policyjnych. Tak szef myśli, że to dzięki nam Hidaki został w końcu złapany, ale to Sakura tak naprawdę odwaliła brudną robotę. No właśnie, Sakura.

     - Masz jaja dziewczyno! - usłyszałem blondyna, który właśnie klepał ją delikatnie po plecach. Trzeba przyznać, ma. Oczywiście w przenośni.

*****
Rozdział wyszedł jak wyszedł.
W opowiadaniu od czasu do czasu będą pojawiać się wulgaryzmy.
Z góry przepraszam!

Rozdział pierwszy


     Odkąd pamiętam zadaje sobie te jedno, jedyne pytanie - Czemu nasi rodzice się rozwiedli?. Co było powodem tak drastycznej decyzji po piętnastu latach małżeństwa? Do tej pory jeszcze nie uzyskałam odpowiedzi. Kto wie, może czegoś ciekawego się dowiem od mojego 'ojca'? Joshinie! Jak to dziwnie brzmi! Swojego biologicznego ojca nie widziałam od przeszło dziesięciu lat a tu nagle mam na powrót z Nim i z moim starszym bratem zamieszkać. Jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić. Jak to wszystko będzie wyglądać? Przecież nie będę mogła ot tak nazywać go znowu per 'tato'. Nie dam rady. Odkąd zniknął z mojego życia, mówiłam tak jedynie do Georga mojego ojczyma i nie zamierzam tego zmieniać. To właśnie Georg mnie wychował i ofiarował mi swoją miłość rodzicielską, nie On. Od ich rozwodu nie miałam z Nim żadnego kontaktu. Żadnej wiadomości. Nic! Nie tak postępuje kochający rodzic. A teraz jako, że nie mam żadnej bliższej rodziny ze strony matki muszę znowu z nim zamieszkać. Czasem myślę, że to wszystko jest jednym wielkim, złym snem, z którego w każdej chwili mogę się obudzić. Jednak rzeczywistość jest nieco brutalniejsza niż się może niektórym zdawać. Tu nie ma miejsca na łzy.

     Dziesięć lat. Dziesięć bardzo długich lat. Tyle minęło odkąd ostatni raz widziałam się z Jugo - moim starszym o trzy lata bratem. Jak ja za nim tęskniłam. Pamiętam jak w dzieciństwie byliśmy niemalże nierozłączni. Wszystko robiliśmy razem. Zawsze zgodni we wszystkim. Prawdziwe, kochające się rodzeństwo. Wtedy bez przerwy na mojej twarzy gościł szczery uśmiech. Teraz jedyne co mi zostało po tamtych czasach to zdjęcia i wspomnienia, które świadczą o czasie minionym oraz pustka w sercu. Wiem, że nigdy nie uda mi się w pełni wyrzucić tamtych zdarzeń z głowy. Tylko pytanie - Czy ja w ogóle tego chce? Czy tego aż tak bardzo pragnę? Raczej nie. To dzięki temu jestem taka jaka jestem; bardziej odporna na ból. Ten psychiczny jak i fizyczny. Czasami mam wrażenie, że dopiero po tamtych wydarzeniach zaczęłam w pełni żyć. Jednak co ja mogę właściwie wiedzieć o życiu. Mam siedemnaście lat i póki co, świat na razie stoi przede mną otworem. Mimo młodego wieku wiele przeszłam co mnie wiele nauczyło. Tak też z drugiej strony powinnam chyba być wdzięczna losowi, ale czy jestem?

     Życie jest dziwne. Rodzisz się, żyjesz przez jakiś czas by następnie umrzeć. Skoro prędzej czy później i tak umrzemy to po co w ogóle się rodzimy? Te pytanie pewnie nie jeden z nas sobie kiedyś zadał. Dorastamy, zakochujemy się a później przychodzi odwieczna pani Śmierć. To wszystko jest bez sensu. Życie jest bez sensu. Przynosi tylko cierpienie. Miłość rani. Dlatego też ja, nigdy więcej nikogo nie pokocham. Moje nowe postanowienie, ot co!

     Z niewielką torbą podróżną w ręku skierowałam się do wyjścia z budynku lotniska. Ciekawe kogo po mnie wysłali.

     - Sakura! Tutaj, Sakura! - usłyszałam wołanie. Odwróciwszy się za siebie ujrzałam białowłosego mężczyznę koło pięćdziesiątki. Znałam go. Kiedyś. To Jiraya przyjaciel mojego, pożal się boże, ojczulka. - Ojciec poprosił bym po Ciebie przyjechał. Dostał misje w ostatniej chwili - czyli go nie ma. Mogłam się tego domyśleć. Ech... Czemu to właśnie mnie spotyka? Nic więcej nie mówiąc schowałam swoją torbę do bagażnika i zajęłam miejsce koło kierowcy.

     Podróż minęła raczej w ciszy przerwanej jedynie kilkoma pytaniami ze strony Jirayi. Jednak, gdy tylko zobaczył, że nie podzielam jego entuzjazmu, dał sobie spokój.

     - Już jesteśmy. - odezwał się ponownie po około kilkunastu minutach. Wyszłam z auta i z ociąganiem spojrzałam na średniej wielkości wille, pod którą się zatrzymaliśmy. Cała biała z drewnianymi i kamiennymi akcentami, gdzie nie gdzie szmaragdowy fresk. To nie był ten sam dom, w którym kiedyś mieszkaliśmy. Mimo to widać było w tym kobiecą rękę. Niech mi ktoś jeszcze powie, że mam macochę a powieszę się na najbliższym drzewie.

     - Czy on ma... - nie musiałam kończyć bo chyba zrozumiał o co mi chodzi.

     - Nie, nie ma żony - zaśmiał się. Jego to może śmieszy, ale mnie nie. To nie jest powód do śmiechu. Ja tu przez takie żarty mogę dostać rozstrojenia nerwowego i wtedy dopiero będą mieli kłopot. Bo w to akurat nie wątpię. Gdyby tak bardzo zależało mu na odzyskaniu mnie to by postarał się bardziej i mimo wszystko mógłby być w domu kiedy przyjadę a nie na jakiejś misji. Ta... Misja ważniejsza jest od rodziny. Z jednej strony to dla mnie nawet lepiej. Jeśli tak tu jest na co dzień to będę miała przynajmniej spokój. Zaszyje się w swoim pokoju i nie będę musiała się niczym przejmować. - Chodź powiem ci z grubsza co gdzie jest i będę zmykał. Wiesz, dzisiaj z Tsunade mamy rocznicę i jeśli spóźnię się na kolację to mnie ukatrupi. - Ciocia Tsunade? No kto by pomyślał, że się zejdą. Jakby nie patrzeć to zawsze ich coś do siebie ciągnęło. Bynajmniej tyle wywnioskowałam oczami ośmiolatki.

     - Poradzę sobie. - zdziwił się nieco.

     - Na pewno?

     - Tak. - zapewniłam.

     - Jakby co to dzwoń. Numer jest przy telefonie. Jugo śpi dzisiaj u kolegi a ojciec będzie jutro wieczorem - powiedział dając mi klucze od domu. Jednak zamiast odejść wciąż stał i przypatrywał mi się. - On naprawdę tęsknił. To, że Go dzisiaj nie ma, nie świadczy o niczym. - dodał po chwili. Nie mówiąc nic więcej wsiadł do samochodu i odjechał.

      On niby tęsknił? Wolne żarty. Nie jestem aż tak naiwna. Bujać to my a nie nas. Jeśli by tęsknił to by się odezwał lub chociaż by próbował. Ciekawe jak Jugo zareaguje, gdy mnie zobaczy po tylu latach. Zastanawia mnie też jak bardzo się zmienił. Z wyglądu na pewno, ale czy z charakteru jest nadal tym samym kochającym braciszkiem? Chociaż zważając na fakt, że z upływem lat każdy się zmienia, nawet ja, wszystko jest możliwe. Kto wie może znalazł swoją drugą połówkę? Minęło już tyle lat.

      Westchnęłam głośno i weszłam do swojego 'nowego domu'. Główny hol był urządzony w dobrym guście. Nawet ja to muszę przyznać. Piaskowe ściany, ciemno brązowe meble, obrazy przedstawiające jakieś opuszczone budynki a przede wszystkim wielkie okna i duży świetlik*, przez który wlewało się światło dzienne. Pierwsze kroki skierowałam na piętro by móc znaleźć swój pokój. Nie było to wcale trudne, gdyż każde drzwi miały złotą tabliczkę z informacją czyje jest dane pomieszczenie. Wygodne. Mój pokój znajdował się naprzeciw pokoju Jugo. Nie wiem czego właściwie się spodziewałam. Tak czy siak, moim oczom ukazało się przestronne jasne pomieszczenie z białymi meblami. Wszystko było by dobrze, gdyby nie fakt, że ściany były pomalowane na żółto a Tego koloru wręcz nie znoszę! Pod jedną ze ścian stało kilkanaście kartonów. Jak widzę moje rzeczy już tu są. Prędko odłożyłam swoją torbę na łóżko a następnie wyszłam szybko stamtąd. Czas na zwiedzanie! Mój entuzjazm jest dziś normalnie na wagę złota.

     Jak to się stało, że teraz będę mieszkać znowu w Japonii z ojcem i starszym bratem? Odpowiedź nie jest jakaś bardzo skomplikowana, wręcz przeciwnie, jest krótka i prosta - śmierć. Za każdym razem myślenie o Tamtym zdarzeniu przynosi mi nowy ból. Jednak nie mogę, nie potrafię przestać o tym myśleć. Non stop rozdrapuje stare rany, ale czy aby na pewno takie stare? Raczej świeże, bo ten wypadek zdarzył się jakiś miesiąc temu, ale wciąż wydaje mi się jakby to było wczoraj. Chyba jestem masochistką. Nie mniej jednak, jak to określiła miła pani psycholog, po tak traumatycznym przeżyciu To jest normalne. Muszę tylko pogodzić się z tym faktem. Ale jak tu się pogodzić z czymś takim? Szczególnie, jeśli wciąż ma się to uczucie, że to Ja miałam zginąć a nie Oni, albo przynajmniej powinnam odejść razem z Nimi? Gdzie tu jest sprawiedliwość, do cholery?

      Czasem chciałabym być znowu małym dzieckiem. Żyć bez zbędnych trosk i problemów. Przejmować się jedynie tym, czy dostane nową lalkę lub tym, czy mama kupi mi tego lizaka co zobaczyłam na półce w sklepie. Życie dziecka jest piękne.

     Byłam właśnie w przestronnej jadalni wyłożonej boazerią, gdy zauważyłam na stole leżącą kartkę. Z czystej ciekawości ją przeczytałam.

Sakura, Kochanie

Wiem jak to wygląda, jednak uwierz mi, nie miałem wyboru. Wrócę dopiero w sobotę wieczorem. Przykro mi, że nie mogłem odebrać Ciebie z lotniska. Jak przyjadę to wszystko ci wyjaśnię. Jeśli czegoś będziesz potrzebować lub jakby coś się działo to dzwoń do Tsunade. Zostawiam ci 20,000 jenów**. Lodówka jest pełna, ale jeśli chcesz to sobie coś zamów.

Tata


     Wracając na górę postanowiłam, że jeszcze dziś pójdę do sklepu kupić nowe farby by móc przemalować te 'okropne' ściany w swoim nowym pokoju. Jeśli tam mam spać to będzie tak jak ja chce.
***
 
     Siedzieliśmy w kawiarni popijając kawę. Mimo, że jesteśmy na misji, chwila przerwy nam nie zaszkodzi. Poza tym do pomocy przydzielili nam Deidare i Sasoriego, którzy poszli właśnie na mały obchód, więc jakby nie patrzeć to mamy wolne, póki co.

     Od czasu, do czasu zerkałem na swojego towarzysza. Odkąd dostaliśmy tą misje, chodzi cały czas zamyślony i wyraźnie czymś strapiony.

     - Stary coś ty taki zamyślony? - spytałem w końcu. - Halo! Słyszysz? - pomachałem mu przed oczyma a ten jakby wybudzony z jakiegoś transu zamrugał kilka razy.

     - Coś mówiłeś? - westchnąłem zrezygnowany i powtórzyłem zadane wcześniej pytanie. Na prawdę coś jest na rzeczy.

     - Moja córka dzisiaj przyjeżdża do Tokio a raczej już przyjechała. - odparł po chwili ciszy. Córka? Kiedyś coś tam wspominał, ale go zbytnio nie słuchałem. - Powinienem ją odebrać z lotniska. To już tyle lat. Pewnie jest już piękną młodą kobietą. Że też nie mogłem patrzeć jak dorasta. Pewnie mnie teraz nienawidzi. - dodał przygaszony. Nie wiedziałem co powiedzieć. Orochimaru to brew pozorom dobry facet. Za swoje dzieci oddał by własne życie. Odkąd go znam przysięgam, że jeszcze nigdy nie był w takim stanie.

     - A czemu wraca?

     - Myuki nie żyje.

    - Przykro mi. - szczerze mu współczułem. Pamiętam jak jeszcze kilka lat temu, często ją wspominał. Musiał ją na prawdę kochać.

     - Wąż, Łasica mamy ich - usłyszeliśmy nagle znany nam głos w krótkofalówce. Jak oparzeni równocześnie zerwaliśmy się ze swoich miejsc i czym prędzej udaliśmy się do wyjścia. - Kierują się na zachód, trzy przecznice od was. Odbiór.

      - Zrozumieliśmy. Zaraz tam będziemy. Bez odbioru - zwróciłem się do urządzenia przypominającego telefon satelitarny.
***
 
     Znowu to samo. Codzienna rutyna. Te piski i wrzaski napalonych dziewczyn potrafią wpędzić człowieka do grobu. Czemu to właśnie mnie spotyka? Nie prosiłem się przecież o to. Owszem przez jakiś czas nawet mi się podobało. Nie musiałem się wysilać a każda była moja. Było minęło. Czas przeszły. Teraz to najzwyczajniej w świecie mam tego dosyć. Ileż tak można?! Dzień, w dzień to samo. Ech... Życie jest niesprawiedliwe. Ludzie mówią, że mi zazdroszczą. Czego? Powodzenia u płci przeciwnej? Jeśli ktoś lubi jak te latają za nim jak pszczoły za miodem, to można powiedzieć, że ma szczęście, ale jeśli człowiek chce się po prostu zakochać, znaleźć sobie kogoś na stałe, jednym słowem - ma przechlapane.

     Mam starszego brata. Ponoć równie przystojnego. Czy kobiety także i jemu nie dają spokoju? Czasami. Jednak on ma asa w rękawie. Jakiego spytacie? Kiedyś, dawno, dawno temu miał dziewczynę. Co w tym dziwnego? Fakt, faktem na początku byli udaną parą, dopiero jakiś czas później wszystko zaczęło się komplikować. Coraz częściej się kłócili o najdrobniejsze drobnostki aż w końcu stało się To. Wszystko do tej pory owiane jest tajemnicą, tylko nieliczni wiedzą co tak naprawdę wtedy się stało. Dla pozostałych był to tylko nieszczęśliwy wypadek, jedni twierdzą, że to nie był przypadek, ale z braku dowodów odpuścili. Kobiety od tamtej pory dały sobie spokój z obawy, że i one podzielą los swojej poprzedniczki.

     Mój największy koszmar? Pewna czerwonowłosa dziewczyna, moja była. Mój największy błąd. Na koniec szkoły średniej przespałem się z nią, ale to był tylko jednorazowy numerek. Emocje i alkohol zrobiły swoje, to tyle. Nie ważne ile razy bym to mówił, ona i tak wie lepiej. Jej zdaniem zrobiłem to bo ją kocham. Ta, prędzej świnie zaczną latać niż ja kochać 'to coś'. Ubiera się jak dziwka, szmaci się, czy to aby nie przesada? Nie dość, że prześladowała mnie przez kilka lat w szkole to i teraz.

     - Sasuke-kun!! - i znowu się zaczyna.
 
*****
* świetlik - szklany sufit
** przypominam, że w japonii płaci się jenami.
W przeliczeniu na dolary: 100,00 JPY = 1,26 USD

Prolog


Życie lubi płatać figle...

Często jest tak, że, gdy zaplanujemy sobie coś i staramy się to osiągnąć, to pod koniec okazuje się iż cały nasz wysiłek poszedł na marne z jakiegoś błahego powodu.

Życie jest pełne niespodzianek...

Nie mnie to oceniać. Swoje przeżyłam, więc swoje wiem. Każdy w końcu jest inny i to właśnie ta inność nas różni, czyni każdego z osobna kimś wyjątkowym, na swój sposób niepowtarzalny.

Dusza artystki?

Możliwe. Jednak tak naprawdę nikt nie wie jaka jestem. Gdy na zewnątrz jestem miła i życzliwa, do każdego wyciągam pomocną dłoń, w środku zaś jestem swoim całkowitym przeciwieństwem.

Kim ja właściwie jestem?

Dobre pytanie, jednak brak odpowiedzi na nie. Ilekroć razy próbuje rozwiązać tę zagadkę, pod koniec zawsze znajduje się w punkcie wyjścia. Tam gdzie zaczynałam.

Czemu światło dzienne pada jedynie na jedną stronę medalu?

Odpowiedź krótka i prosta - Strach.

Strach przed czym?

Przed odrzuceniem. Przed niezaakceptowaniem przez bliskie mi osoby.

Podsumowując...

Skrajnie zmienny charakter, na co dzień maska na twarzy, dwie osobowości...
Oto ja, Sakura Haruno. Do niedawna mieszkanka Nowego Orleanu, już wkrótce, za kilka godzin; zbuntowana, nieposłuszna wersja mnie.

Co z tego wyjdzie?

Tego jeszcze nie wiem. Czas pokarze...

Organizacyjnie

Blog został przeniesiony z Onetu